Skok do innego świata

No więc stało się! Przyjęli mnie do grona wolontariuszy Garbicz Festival. Jest czwartek, wybija godzina 15:00. Wybiegam jak na skrzydłach z biura mojego pracodawcy i pędzę do domu, by zjeść obiad i spakować do torby ostatnie niezbędne rzeczy. Mapka z dojazdem do miejscowości Garbicz jest już od kilku godzin wydrukowana, więc pozostało wsiąść w samochód i ruszyć naprzeciw największej przygodzie tych wakacji.
Po blisko 90 minutach jestem już na miejscu. Rozbijam namiot, odbieram opaskę i ruszam przed siebie w nieznane. Wielkość festiwalowego terenu już na starcie robi wrażenie. Znalezienie mojej ekipy zajmuje mi blisko godzinę, bo poczciwy las opiera się technologii i płata figle z komórkowym zasięgiem. W końcu spotykamy się przy „technobetoniarce” i już wspólnie kontynuujemy garbiczowy zwiad.
Przemierzamy kolejne sceny, pod którymi tętni życie a po drodze napotykamy na cały szereg owoców ludzkiej kreatywności. Czego tutaj nie ma… Stanowiska przypominające muzeum pokręconej techniki, wspomniana „technobetoniarka”, która podobno zieje ogniem, malowniczo położony nad jeziorem pomost czy drewniane budowle, które byłyby naszym marzeniem gdy mieliśmy pięć lat. Do tego cała flota wymyślnego jedzenia i napojów, za które nie płaci się gotówką. Wystarczy przyłożyć do czytnika opaskę i już, bo przecież kto w takim miejscu przejmowałby się tak przyziemnymi sprawami jak wydawanie drobnych.
Prawdziwy teatr zaczyna się jednak dopiero po zmroku. Cały festiwal i las nabierają niesamowitej aury dzięki grze świateł i niezliczonej ilości instalacji. Człowiek dosłownie nie może nadążyć za gamą efektów wizualnych. Na każdym kolejnym kroku jest coraz większe „wow” i dopiero po kilku godzinach przyzwyczajamy się do tego kolorowego świata, w którym pływamy jak postacie z kreskówek.
Kolejny atut tego miejsca i wydarzenia to oczywiście muzyka. Różnorodność, pasja i energia to słowa-klucze. Nie będę owijał w bawełnę – nie znam się zbytnio na elektronice, bo wychowałem się na gitarach, ale tutaj pod każdą sceną nogi same rwą się do tańca. A scen jest wiele, więc festiwal przemierzamy tanecznym krokiem.
Już rok temu słyszałem opinie, że na Garbiczu jest jak na kolonii. Wczoraj mogłem zweryfikować ten pogląd. I przyznaję, tutaj faktycznie jest jak na kolonii dla dorosłych dzieci, które chociaż na te parę dni w roku chcą zostawić za sobą pędzący, okrutny świat.
Tekst, który właśnie czytasz jest moją pocztówką z tego Innego Świata, który oczaruje cię swoją nieprzewidywalnością, magią tysięcy uśmiechów i eskapizmem. Za mną dopiero pierwsza noc, jeszcze stąd nie wyjechałem, ale już chcę tu wrócić. Więc jeśli jeszcze tu nie byłeś, zostaw za sobą wszystkie duże i małe sprawy – przyjedź, poczuj to. Gwarantuję ci, że nie zapomnisz tego miejsca.

Filip Praski